Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 listopada 2010

warkocz..

czeszę się z przedziałkiem.. tak na lewo, lekko ulizany.. z wykrochmalonym kołnierzykiem ciasno zapiętym pod szyją, że ledwo mogę oddychać.. w spodniach z kantem i w butach, których nie lubię, gdyż są niewygodne, no ale Mama mówi, że ładnie w nich wyglądam.. idę na Apel.. wygłosić.. nie, nie.. wyrecytować wiersz patriotyczny, którego uczyłem się cały tydzień.. idę, by dostać nagrodę za pierwsze, drugie, trzecie miejsce bądź wyróżnienie, bo w tym konkursie nie ma przegranych.. i co z tego, że sepleniący Grześ recytuje tak, że ledwo można go zrozumieć.. on też dostanie dyplom podpisany przez dyrektora "mojej" placówki oświatowej.. tu wszyscy są zwycięzcami.. dyplomy piętrzą się w zatłoczonych domowych szufladach.. kolejno pokazywane najbliższej i tej dalszej rodzinie, by pokazać, że to akurat nasze dziecko jest wyjątkowe.. nie zważając na to, że dziecko wolałoby pobiegać za piłką, wybrudzić się w błocie, czy podrzeć na kolanach spodnie, niż po raz setny stanąć w szranki z rówieśnikami w bitwie, w której każdy jest zwycięzcą a pokonanych nie ma.. codziennie narażeni na remis... bez wyjątku... ku uciesze gawiedzi...

Brak komentarzy: