Łączna liczba wyświetleń
wtorek, 8 kwietnia 2008
Post #118
potworny ból głowy, w ustach posmak tanich papierosów... wyciagnięte na biurku nogi... patrzę bezmyślnie na swoje ubłocone buty.. żaluzje zasłonięte, by słońce nie sprawiało mi bólu.. ciemny, mały pokoik.. biurko, szafa, wieszak na ubrania.. wszystko z aukcji garażowej.. nawet cholerny wentylator nie działa.. można się tu udusić.. na biurku stary, zakurzony telefon.. nie używałem go od tygodni... otwieram szufladę.. stare, pożółkłe teczki a w nich pełno bezwartościowych dokumentów.. tona kurzu.. wyciągam je na biurko... chmura kurzu zajmuje cały pokoik.. ledwo widzę drzwi, na których widnieje dumny napis... za tymi drzwiami jest drugie, jeszcze mniejsze pomieszczenie... malutkie biureczko, ze ściany wystaje urwany kabel telefoniczny... to pozostałości po mojej sekretarce.. cięcia budżetowe, mała dochodowość interesu.. biedna kobiecina... nigdy nie zapomnę tej herbaty o smaku deszczówki.. odeszła.. na zawsze.. dobry Pan zabrał ją zanim zbankrutowałem.. prawie 80 lat na tym padole łez.. nie zazdroszczę, chociaż jeszcze nie przeżyłem połowy z tego co ona.. wyciągam spod biurka opróżnioną prawie butelkę po beznadziejnej jakości alkoholu.. moja woda kolońska chyba jest zacniejszym trunkiem.. nie wiem, nie próbowałem.. gdzie jest do cholery jakaś szklanka.. jakakolwiek, bo czystej na pewno tu nie znajdę.. już dawno odcięli mi wodę.. a co tam.. i tak jestem sam.. pociągam łyk z butelki.. odrażające.. otwieram pierwszą z brzegu teczkę.. początek działalności.. lekkie sprawy.. udokumentować zdradę męża.. złapać na gorącym uczynku żonę.. odnaleźć pieska zacnej staruszki.. mało płatne gówno... nie dało się z tego wyżyć... matko, kiedy ja się ostatni raz goliłem.. przeglądam się w butelce.. zniekształcona, zmęczona twarz... siedzę tu już któryś dzień.. nie mogę na razie wrócićdo mieszkania.. żółte policyjne taśmy na moich drzwiach strzegą mego domu... ktoś, jakiś czas temu zrobił coś... kiedy? wczoraj? tydzień temu? rok? nie wiem.. czas nie płynie od tamtego momentu... czekam.. czekam, aż przyjdą po mnie.. przecież wszyscy wiedzą, że to ja dopuściłem się tej zbrodni.. wszyscy wydali na mnie wyrok.. śmierć za śmierć... kolejny łyk świństwa z butelki.. pusta rozbija się o przeciwległą ścianę.. nawet nie mam na fajki... ona miała.. utrzymywała mnie... "rób to, co kochasz... o resztę się nie martw".. dobra kobieta,której tak naprawdę nie kochałem, ale potrzebne mi były jej pieniądze.. ona to akceptowała... płaciła mi za moje przywiązanie, udawała, że nie widzi innych kobiet, późnych powrotów, śladów szminki na kołnierzu.. to nie była miłość, to było zwykłe psie przywiązanie... po jakimś czasie stała się moim nałogiem... wracałem do domu i musiałem ją mieć.. w pokoju, w łózku, na stole w kuchni.. podczas przeglądania porannej prasy.. przyzwyczaiłem się do tego, że zawsze jest... i to niby ja miałem ją zabić? osobę dzięki której jako tako funkcjonowałem w czasie dnia? osobę bez której nie mogłęm żyć... nie, to nie ja... ja tego nie zrobiłem... po prostu się skończyła... moja czarna rozpuszczalna kawa... ;]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz