minął okres szaleństw mniej lub więcej nieodpowiedzialnych, z których dumny nie jestem.. działo się dużo, wybawiłem się za wszystkie czasy, ale jakie są tego koszty.. sam zapracowałem na swoją opinię swą 5-letnią postawą.. już raczej nie uda mi się odkleić tej łatki przyklejonej do mej skromnej osoby, która czasem chciałaby być pępkiem świata, alfą i omegą... dość wybujałe to fantazje i tylko się na wymioty zbiera, gdy próbuję to osiągnąć.. ale cóż.. teraz przyjdzie mi się zmierzyć już z ostatnią rzeczą na tym etapie życia.. ostatni taki wysiłek, któremu muszę poświecić całą swą uwagę i całego siebie bez żadnych wyjątków.. nic innego w tej chwili nie powinno się dla mnie liczyć.. no właśnie... nie powinno, lecz każdy widzi, jak jest.. i to jest przerażające.. przynajmniej dla mnie.. ucierpieć może na tym również moja praca, którą wykonać muszę.. muszę też chcieć, ale z tym na razie trudniej..
nadszedł czas, w którym powinienem udowodnić, przede wszystkim sobie, że jestem coś wart i stać mnie na wiele.. kiedyś z łatwością płynęły ze mnie słowa, teraz mam problem.. i to widać.. ponoć pierwszym etapem do rozwiązania jakichkolwiek problemów jest przyznanie się do ich posiadania.. ja się przyznaję.. mam problem.. tylko nie mam zielonego pojęcia, czy potrafię sobie sam z tym poradzić, ale chyba będę musiał..
wziąć się w garść, ale jak? skoro prawie wszyscy z mojego otoczenia mają podobny kryzys? czy starczy komukolwiek z nas na tyle sił, by wyciągnąć nie tylko siebie, ale i przyczynić się znacznie do powstania z popiołów reszty?.. czy ktoś się na to zdobędzie?
możliwe, że to chwilowe.. możliwe, że to zniknie.. jedno jest pewne.. poddawać się nie mam zamiaru do samego końca.. przecież niektóre porażki też są naszą wygraną.. ale jak to mówią, lepiej się uczyć na cudzych błędach..
dziś nie będzie myśli dnia.. uważam, że dziś jest ona zbędna..
nadszedł czas, w którym powinienem udowodnić, przede wszystkim sobie, że jestem coś wart i stać mnie na wiele.. kiedyś z łatwością płynęły ze mnie słowa, teraz mam problem.. i to widać.. ponoć pierwszym etapem do rozwiązania jakichkolwiek problemów jest przyznanie się do ich posiadania.. ja się przyznaję.. mam problem.. tylko nie mam zielonego pojęcia, czy potrafię sobie sam z tym poradzić, ale chyba będę musiał..
wziąć się w garść, ale jak? skoro prawie wszyscy z mojego otoczenia mają podobny kryzys? czy starczy komukolwiek z nas na tyle sił, by wyciągnąć nie tylko siebie, ale i przyczynić się znacznie do powstania z popiołów reszty?.. czy ktoś się na to zdobędzie?
możliwe, że to chwilowe.. możliwe, że to zniknie.. jedno jest pewne.. poddawać się nie mam zamiaru do samego końca.. przecież niektóre porażki też są naszą wygraną.. ale jak to mówią, lepiej się uczyć na cudzych błędach..
dziś nie będzie myśli dnia.. uważam, że dziś jest ona zbędna..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz