Świadomość:
Do palców na sznureczkach przywiązałem chmury. Bawię się przednio. Susza w Afryce, powódź w Azji. Emocjonalnie stłamszone dziecię boże. Do przesady wykorzystuję krzywiznę swoich paliczków. Rysuję koła, kwadraty, dziergam szydełkiem trójkąty w piasku, który fale świeżo wyrzuciły na brzeg. Bose stopy marzną... w wodzie pokaleczone przez cierniową koronę, którą podeptały. Nie ostał się już żaden ideał. Śmierć na krzyżu nie przyniosła zbawienia. Łuk w jaki wygina się moje ciało jest dziwnie relaksujący. Ośrodki bólu w głowie nie są w stanie analizować całego cierpienia. Spazmy czuję jedynie w formie łaskotek. Nie lubię tego. Najbardziej na świecie boję się łaskotek... Dlaczego tak się otwieram. Hermeneutyka zabija wszelkie przyjemności. Dogłębna analiza tłamsi przyjemności ze spontanicznego poznania. Cztery mentry kwadratowe, kraty w oknach. Zamknijcie mnie. Frywolne ogniki tańczą w moich oczach. Nowy pomysł czy przeżuta myśl wczorajszego dnia? Nie wszystko biegnie w jednym kierunku. Drogi moich błyskotliwych neuronów krzyżują się; umysłowa Amazonka; wszystkie odgałęzienia mają swój początek w strumieniu świadomości. Ożywcze działanie wody, jednak stopy dalej mi marzną a piasek wchodzi pod paznokcie. Martwa tkanka? Czy tylko skazana na potępienie jak włosy i zęby? Boli mnie krzyż, cierpię, ale nie umieram. Bóg, który mnie do niego przybijał zapomniał o gwoździach. Szum fal ma kojące działanie nazbieram go do muszli i wyślę pocztą; może nawet wydam płytę... Zbliża się północ, księżyc w piątej kwadrze przynosi ze sobą kolejny przypływ. Marzną mi uda... Wszytkie figury zabrał ze sobą ocean, bezkresny i bezduszny bez miar przepełniony zimną, słoną wodą. Marzną mi biodra... Jasność nocą jest przerażająca. Wielkie oko nad choryzontem zdarzeń niepokoi brakiem powieki. Źrenica księżyca zwężona od wpatrywania się Słońce. Lustro na niebie odbijające światło. Księżyc jako wzorowy epigon, świecący blaskiem swego Słonecznego Mistrza. Marzną mi barki i ramiona... Wiem, że zbliża się kres, czuję zapach słonej wody. Sparaliżowany paradoksem istnienia boję się ruszyć. Chłód znieczula, nie czuję już bólu. Kolorowe zajawki przelatują mi przez myśli. Wraca wspomnienie ostatniego posiłku skazańca. Wracają złote myśli, którymi się karmiłem; same sentymenty Cię nie wyżywią. Brzemię robi się lżejsze, wiem że nie umiem pływać. Nic nie ma już znaczenia. Marzną mi uszy... To ja unoszę się na wodzie, czy niebo unosi się nade mna? Może oba? Relatywizm w najczystszej postaci. Ostatnie oddechy. Woda modli się do księżyca. Jej modły przynoszą śmierć. Zamykam oczy, słona woda piecze kiedy wlewa się do moich płuc. Tak, wiem że nie umiem pływać. Puszczam sznurki, które trzymałem cały czas. Ostatni przebłysk? Puszczone chmury przerwą modlitwę wody zasłaniając ikoniczny Księżyc? Tracę świadomość. Podświadomość:
sznurek, się, w Azji, dziecię, paliczek, dziergam, chłód, chłód, chłód, łaskotanie, sól, posiłek, Księżyc, ?, 1905, lamina choroidocapillaris, przebite płuco, ikonicznie tracę podświadomość...
Do palców na sznureczkach przywiązałem chmury. Bawię się przednio. Susza w Afryce, powódź w Azji. Emocjonalnie stłamszone dziecię boże. Do przesady wykorzystuję krzywiznę swoich paliczków. Rysuję koła, kwadraty, dziergam szydełkiem trójkąty w piasku, który fale świeżo wyrzuciły na brzeg. Bose stopy marzną... w wodzie pokaleczone przez cierniową koronę, którą podeptały. Nie ostał się już żaden ideał. Śmierć na krzyżu nie przyniosła zbawienia. Łuk w jaki wygina się moje ciało jest dziwnie relaksujący. Ośrodki bólu w głowie nie są w stanie analizować całego cierpienia. Spazmy czuję jedynie w formie łaskotek. Nie lubię tego. Najbardziej na świecie boję się łaskotek... Dlaczego tak się otwieram. Hermeneutyka zabija wszelkie przyjemności. Dogłębna analiza tłamsi przyjemności ze spontanicznego poznania. Cztery mentry kwadratowe, kraty w oknach. Zamknijcie mnie. Frywolne ogniki tańczą w moich oczach. Nowy pomysł czy przeżuta myśl wczorajszego dnia? Nie wszystko biegnie w jednym kierunku. Drogi moich błyskotliwych neuronów krzyżują się; umysłowa Amazonka; wszystkie odgałęzienia mają swój początek w strumieniu świadomości. Ożywcze działanie wody, jednak stopy dalej mi marzną a piasek wchodzi pod paznokcie. Martwa tkanka? Czy tylko skazana na potępienie jak włosy i zęby? Boli mnie krzyż, cierpię, ale nie umieram. Bóg, który mnie do niego przybijał zapomniał o gwoździach. Szum fal ma kojące działanie nazbieram go do muszli i wyślę pocztą; może nawet wydam płytę... Zbliża się północ, księżyc w piątej kwadrze przynosi ze sobą kolejny przypływ. Marzną mi uda... Wszytkie figury zabrał ze sobą ocean, bezkresny i bezduszny bez miar przepełniony zimną, słoną wodą. Marzną mi biodra... Jasność nocą jest przerażająca. Wielkie oko nad choryzontem zdarzeń niepokoi brakiem powieki. Źrenica księżyca zwężona od wpatrywania się Słońce. Lustro na niebie odbijające światło. Księżyc jako wzorowy epigon, świecący blaskiem swego Słonecznego Mistrza. Marzną mi barki i ramiona... Wiem, że zbliża się kres, czuję zapach słonej wody. Sparaliżowany paradoksem istnienia boję się ruszyć. Chłód znieczula, nie czuję już bólu. Kolorowe zajawki przelatują mi przez myśli. Wraca wspomnienie ostatniego posiłku skazańca. Wracają złote myśli, którymi się karmiłem; same sentymenty Cię nie wyżywią. Brzemię robi się lżejsze, wiem że nie umiem pływać. Nic nie ma już znaczenia. Marzną mi uszy... To ja unoszę się na wodzie, czy niebo unosi się nade mna? Może oba? Relatywizm w najczystszej postaci. Ostatnie oddechy. Woda modli się do księżyca. Jej modły przynoszą śmierć. Zamykam oczy, słona woda piecze kiedy wlewa się do moich płuc. Tak, wiem że nie umiem pływać. Puszczam sznurki, które trzymałem cały czas. Ostatni przebłysk? Puszczone chmury przerwą modlitwę wody zasłaniając ikoniczny Księżyc? Tracę świadomość. Podświadomość:
sznurek, się, w Azji, dziecię, paliczek, dziergam, chłód, chłód, chłód, łaskotanie, sól, posiłek, Księżyc, ?, 1905, lamina choroidocapillaris, przebite płuco, ikonicznie tracę podświadomość...
1 komentarz:
Ponoć czas leczy rany, a co z oczu to i z serca, ale dziś wiem, że to nie jest prawda. Wszystko wraca - zły sen, z którego niesposób się obudzić. Wieczne potępienie.
Prześlij komentarz