Dziś siedząc z B w aucie szukaliśmy ratunku. Sprawa wydawać się mogła błaha, a jednak była nie do przeskoczenia. Bo mimo iż książka pełna, w praktyce okazała się nic nie warta. Tak to już bywa, że to co zapisane nie zawsze się stanie...no cóż tonący brzytwy się chwyta...może i będzie skwar może i nie wypada po latach...zdzwonimy...jeden sygnał po nim następny i następny...niestety głuchy telefon...spróbuj jeszcze raz może siedzi na kiblu... dalej nie odbiera....no cóż może to i dobrze jeszcze uśmiechać bym się musiał na siłę-pomyślałem...potem przeszło mi przez głowę, że znów nici z pielęgnowania starych znajomości..to były czasy;p...w tym momencie w oczach B dostrzegłem smutek..B ma to do siebie że rzadko się uśmiecha a smuci to już w ogóle prawie wcale... czułem że coś się stanie i stało się...raptem przed nami zobaczyłem jasność a nad nami usłyszałem głos Boży...Bóg przemówił: Jedźcie do domu dziś i tak nic nie wyrzeźbicie...i pojechaliśmy!!
Na koniec tylko do tych co uważają że bez pracy nie ma kołaczy...pamiętajcie ciężka praca nie popłaca...a historia prawdziwa jest;) ja tak to widziałem...
1 komentarz:
nie ma to jak lans pod blokiem w białym S vanie.. a deszcz bangla o szyby.. ;]
Prześlij komentarz